wtorek, 28 lipca 2015

Sen czwarty

Nienawidzę wielu rzeczy.
Nienawidzę wstawać wcześnie rano.
Nienawidzę czekać na autobus, który spóźnia się ponad godzinę.
Nienawidzę jeździć na motocyklu.
Nienawidzę wspomnień. Szczególnie tych dobrych, które sprawiają, że znów zaczynam coś czuć. Zaczynam tęsknić. A nienawidzę tęsknić.
Michael omiata wzrokiem najróżniejsze drobiazgi w moim mieszkaniu, podczas gdy ja pakuję najpotrzebniejsze rzeczy do skórzanej torebki. W głowie układam malutką listę, skrupulatnie ją realizując. Nie zwracam uwagi na blondyna.
Do czasu.
-Co to jest? - w powietrzu rozbrzmiewa jego nieskazitelny baryton. Słyszę każdy jego krok, mimo, że Austriak podchodzi do mnie prawie bezszelestnie. Jego twarz wygląda niesamowicie niewinnie, dziecinnie. Oczy z ciekawością obserwują malutkie, aksamitne, czerwone pudełeczko.
Gdzieś, w głębi mojej głowy pojawia się ostry impuls. Podświadomość podpowiada mi, co to jest. Oddech nagle staje się płytki, spazmatyczny, a przed oczami widzę jego sylwetkę. Tylko jedna osoba mogła być na tyle nieprzewidywalna i jednocześnie pasjonująca.
Adam.
Jego niewinna twarz wiecznego marzyciela, potargane ciemne włosy, oczy pełne zaufania i tak dziwnie zapatrzone w nieokreślony punkt. Zamyślony wyraz twarzy, kąciki ust łobuzersko uniesione ku górze. Idealnie wygładzony zarost i potoki słów o swoich wizjach.
"Jesteś największą pasją mojego życia", powiedział mi kiedyś. Ten dzień wydaje mi się tak bardzo odległy, a jednocześnie bliski. Pamiętam każdy szczegół. Pamiętam ciepło bijące z jego serca. Pamiętam, że ubrał zieloną koszulę w kratkę, poprzecinaną radosnymi, białymi paskami. Pamiętam jego niewyobrażalny spokój, gdy mozolnie tłumaczył mi, kim dla niego jestem i jak wiele znaczę. "Zostań moją żoną" zażądał niezwykle poważnym głosem, wpatrując się w moje oczy, po czym nałożył mi na palec idealnie wykonany pierścionek zaręczynowy.
Minęło tak wiele dni, a ja wciąż pamiętam. Nie potrafię zapomnieć tak banalnej rzeczy. Stojąc przed Michaelem nie mogę wykrztusić ani jednego słowa. W środku mnie uruchomiła się wewnętrzna bariera, której nie mogę przełamać.
-O... Otwórz. - mówię wreszcie, przełamując się. Mój głos jest zaskakująco czysty, jak strumyk płynący wysoko w górach. Nie ma w nim niczego... Żadnego bólu, złości czy choćby tęsknoty.
Blondyn ostrożnie uchyla wieczko i zagląda do środka. Precyzyjnym ruchem wyjmuje pierścionek z pudełka. Misternie zrobiony, dopracowany w najmniejszych szczegółach i maksymalnie minimalistyczny robi naprawdę ogromne wrażenie.
-Od Adama. - odpowiadam, wyprzedzając pytanie Austriaka. Michael otwiera szeroko usta i natychmiast je zamyka. Wpatruje się z uwagą w pierścionek zrobiony z białego złota i obraca go w palcach.
-Nie mów tylko, że to właśnie ten pierścionek. - mówi w końcu. W jego słodkim barytonie słyszę nutę niedowierzania i... Bólu? Twarz blondyna jest wyraźnie spięta, usta zaciskają się w białą kreskę.
-Michael. - Austriak delikatnie drga na dźwięk swojego imienia. Wpatruje się we mnie zdezorientowanymi oczyma, a ja staram się opanować drżenie rąk. - Nie powinieneś go wyciągać. - pouczam go, drwiąc z siebie w myślach. Powoli i ostrożnie podnoszę dłoń i dotykam jego dłoni. Blondyn momentalnie odsuwa ją, zamyka oczy i oddaje mi pierścionek.
-Masz rację. Przepraszam.
Coś w jego tonie głosu mi nie pasuje. To nie jest ten ciepły i przyjemny baryton, którym obdarza mnie na co dzień. Jest niezwykle chłodny, ale mimo wszystko kruchy. Jakby zakochał się i przepraszał za swoje uczucie.
-Micha...
-Lilly Reyes. - przerywa mi niezwykle poważnym tonem, natychmiastowo zamykając mi usta. - Myślę, że powinniśmy już iść.
Jego twarz jest okryta dziwną maską. Nie maluje się na niej żadne uczucie, żadnego smutku, radości, żalu czy czegokolwiek innego. Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. I chyba nie chciałam go widzieć.
Z westchnieniem zabieram za sobą piekielnie czarną torebkę i wychodzę z mojego mieszkania. Uważnie obserwuję jego ruchy, gdy powoli idzie za mną. Przekręcam zamek i schodzę na dół.
Podczas jazdy nie mówi do mnie ani jednego słowa. O co chodzi?, pytam siebie w myślach. Analizuję tysiące razy dziwną scenę w moim mieszkaniu i dalej nie potrafię określić, co się tak naprawdę stało.
-Lillian.
Nawet nie wiem, w której chwili to słowo wydobyło się z mojego gardła. Michael zwalnia, uważnie mnie obserwując. Przeklinając siebie w myślach, zmuszam siebie do tłumaczenia.
-Mam na imię Lillian, nie Lilly.
Blondyn parkuje na pobliskim parkingu, dalej nie spuszczając ze mnie przenikliwego wzroku. Czuję, jakby co najmniej milion razy przejrzał już całą moją duszę.
-Lillian Reyes, myślę, że powinniśmy już wysiadać.
Bez słowa odpinam pas i wychodzę z samochodu. Czekam, aż Michael dołączy do mnie i idziemy razem do jego mieszkania, gdzie wita nas Stefan i z uśmiechem zaprasza do środka.
Przez cały wieczór nie mówi do mnie ani jednego słowa. Czasem wtrąca coś do monotonnego monologu Stefana, ale są to pojedyncze i zazwyczaj nic nie znaczące słowa, typu "no" i "aha".
W pewnym momencie Kraft chwyta mnie za dłoń i prowadzi do chyba ostatniego pokoju, w którym nie byłam.
-Nie przeraź się. - mówi, wlepiając swoje czekoladowe oczy we mnie. Niepewnie przytakuję i przechodzimy przez drewniane drzwi.
W pokoju jest ciemno, mimo zapalonego światła i odsłoniętych zasłon na oknach. Ściany pomalowane są w grube, pionowe, czarno-białe pasy, poprzecinane gdzieniegdzie subtelną, srebrną wstążką. Z sufitu zwisa piękny, diamentowy żyrandol, mieniący się tysiącami kolorów. Na wyłożonej boazerią podłodze poustawiane są nowoczesne meble, a na środku pokoju stoi biały... Fortepian?
Stefan pewnym ruchem podchodzi do instrumentu. Przejeżdża palcami po jego klawiaturze, grając przy tym pierwsze, piskliwe dźwięki. Uśmiecham się delikatnie i siadam na pufie blisko fortepianu.
-Wiem, że to trochę dziwne, że ja... - Kraft zaczyna się tłumaczyć, niewinnie i dziecięco. Patrzę na jego zagubione oczy i wiem, że już niczego w nich nie chcę szukać.
-Zagrasz coś? - pytam, mimowolnie przygryzając wargę. Kiedy ja ostatnio grałam na fortepianie?
Ach, no tak. Podczas mojego ostatniego koncertu w szkole muzycznej.
Moi przyszywani rodzice prowadzą szkołę muzyczną w Warszawie oraz filharmonię. Po raz pierwszy dotknęłam klawiszy w wieku czterech lat. Uwielbiałam grać, czując pod palcami ten cudowny chłód klawiatury. Czułam się wtedy wolna, szczęśliwa.
A potem poznałam Adama i wszystko się zmieniło.
Stefan nieudolnie próbuje zagrać jedną z austriackich piosenek, jednak ciągle dźwięki fortepianu są zbyt wysokie.
-Nie ta gama. - wyduszam z siebie nerwowy śmiech. Moje palce automatycznie odnajdują odpowiednie klawisze, powoli rozpływam się poddając się cudownej muzyce płynącej z wnętrza instrumentu.
Nieświadomie gram piosenkę za piosenką, przeróżne melodie wypełniają pokój: od wesołych, prostych nut do bardziej skomplikowanych, wymagających lat praktyk, które mam za sobą.
Zamykam oczy, a wspomnienia wypełniają moją głowę.
Biegnę przez puste korytarze szkoły muzycznej. Światło wpadające z ogromnych okien delikatnie otula moją twarz. Jestem niewiarygodnie szczęśliwa. W pewnym momencie zatrzymuję się, a biegnący za mną Adam wpada na mnie. Obydwoje przewracamy się na kamienne posadzki. Śmiejemy się najgłośniej, jak potrafimy.
Mój pierwszy występ przed publicznością. Mam może z dziesięć lat. Ubrana w poważną, ale niezwykle dziewczęcą sukienkę gram skomplikowaną melodię. Reflektory skupione są tylko na mnie, malutkiej pianistce, która ze wszystkich sił stara się nie pomylić. Stres zjada ją od środka, lecz jej to nie zraża. Walczy, by każdy dźwięk był idealny.
Przesłuchanie Adama na Uniwersytet Muzyczny. Godzinami czekam z chłopakiem poczekalni, aż przyjdzie jego kolej. Uśmiechamy się, żartujemy - jesteśmy szczęśliwi. W głębi duszy wiem, że on się dostanie do tej szkoły. Musi.
Ognisko z przyjaciółmi Adama. Ja, ubrana w koszulę w kratę i czarną, rozkloszowaną spódnicę i on - jak zwykle w koszuli i jeansach. Śmiejemy się, gramy na gitarze, opowiadamy sobie straszne historie. Leżę wtulona w mojego chłopaka, czując każdy jego wdech i wydech na rozgrzanej skórze. Niczego więcej do szczęścia mi nie potrzeba.
Nagle otwieram oczy i zauważam, że Michael i Stefan wpatrują się we mnie z zaciekawieniem. Szybko ocieram łzy, które spływają po moim policzku.
-Przepraszam. Wspomnienia. - mówię i odrywam palce od czarno-białej klawiatury instrumentu.
-Ta, jasne. Każdy je ma. - Stefan stara się rozładować napięcie, które nieświadomie pojawiło się między nami. - To... Może ja... Ja pójdę już się umyć. - wydusza z siebie w końcu i szybko opuszcza pokój z fortepianem.
W ciszy Michael podchodzi do okna i wygląda przez nie.
-Czasem ktoś, kto tworzy naszą codzienność odchodzi - mówi nagle.
Wpatruję się w blondyna, czekając, aż będzie mówił dalej.
-Zostawia nas samych, z naszymi własnymi demonami. Zostawia nas, ale...
Austriak podchodzi do mnie i chwyta moją lodowatą dłoń.
-Nie możemy przestać z nimi walczyć. Czasem walka to jedyne, co nam zostało, Lilly Reyes.
Michael przenosi swoją dłoń na mój policzek i głęboko patrzy mi w oczy.
-Jesteś jeszcze młoda, a życie doświadczyło cię zbyt brutalnie. Teraz jedyne, co możesz zrobić, to iść dalej. Musisz wyrzec się  wspomnień, musisz porzucić każdą chwilę szczęścia jaką przeżyłaś z tym chłopcem. Będzie trudno, ale uwierz mi, za kilka lat poczujesz, że było warto. Odnajdziesz szczęście z innym mężczyzną, odbierzesz to, na co zasługujesz.
Przez dłuższą chwilę wpatruję się w jego lazurowe oczy, starając się z całego serca uwierzyć w to, co on powiedział.
-Tobie się udało, prawda? Nie tęsknisz już za nią? - pytam.
Austriak śmieje się nerwowo, delikatnie przeczesując palcami moje włosy.
-Nie straciłem dziewczyny, Lilly. - bierze głęboki wdech - Straciłem brata.
Nagle zaczynam patrzeć na Michaela inaczej. Już nie jest oceniającym wszystkich po pozorach facetem. Zaczynam w nim widzieć kogoś, kto stracił bratnią duszę - najlepszego przyjaciela i brata w jednym.
-Tak mi przykro... - mówię, wpatrując się w jego oczy.
-To było dawno. - kręci głową, jakby chciał się pozbyć jakiejś niechcianej myśli - Po za tym, ze mną już wszystko okej. Naprawdę.
Uśmiecham się delikatnie i targam miękkie włosy blondyna.
-Nie potrafisz kłamać, Michael. - podsumowuję, odwracając się do niego plecami.
Austriak także odwraca się, łapiąc mnie za dłoń.
-A może ty mi opowiesz swoją historię? Bo ja już nie mogę patrzeć na to, jak bardzo się z tym męczysz.
-To bardzo długa i zawiła opowieść, drogi przyjacielu... - śmieję się nerwowo.
-Nic na siłę, Lilly. Mogę stąd iść. - podnosi się, a ja automatycznie chwytam go za dłoń, tylko po to, by chwilę później oblać się rumieńcem.
-Zostań, proszę - szepczę.
-Dla ciebie wszystko. - teatralnie kłania się, po czym siada obok mnie - Zwalczmy te demony razem.

~.~
Przepraszam, przepraszam, przepraszam!
Nie mam pojęcia, kiedy dodam następny post i czy w ogóle go dodam.
Nie chce rozstawać się z tym blogiem, naprawdę.
Szczególnie, że opracowałam już prawie wszystkie pomysły dotyczące tej historii.
Jednak... Życie toczy się swoim torem.
Przepraszam was za to, co jest tam napisane u góry.
To efekt kilku monotonnych tygodni, które nie mógł być już lepiej dopracowany.
Dziękuję tym, którzy są przy mnie mimo wszystko.
Jeśli chcesz się dowiedzieć czegokolwiek o tym blogu, pisz priw.
Odpowiem, obiecuję.
Przeczytałeś? Zostaw ślad.
To pomaga, dziękuję.

poniedziałek, 4 maja 2015

Sen trzeci

-Lilly...
Wzdycham cicho słysząc delikatny szept blondyna. Od kilku dni Michael bezskutecznie próbuje mnie przeprosić. Stara się być miłym, uważnie dobiera słowa w rozmowie ze mną, a raz nawet przekupił Stefana, by ze mną o nim porozmawiał. Jednak wszystkie jego wysiłki idą na marne. Zawzięcie odmawiam przeprosin, zgrywam arogancką i złośliwą.
Odmawianie mu nie jest najłatwiejszym zadaniem. Michael wywołuje w środku mnie sprzeczne emocje, jakbym jednocześnie chciała go uderzyć i przytulić. Wszystko wydaje się tak irracjonalnie pomieszane, że czasem nie wiem, co mam robić. Nie powinnam z nim rozmawiać, patrzeć w jego oczy, odwzajemniać perlistego uśmiechu Austriaka. Jednak coś pcha mnie ku niemu, gdy wywołuję u niego śmiech, ja także się uśmiecham. Niesamowite, jak on na mnie działa.
Odwracam się do niego twarzą i spoglądam mu prosto w oczy. Przybrały subtelny, lazurowy odcień. Czemu się tak starasz?, pytam się w myślach. Michael nie spuszcza ze mnie wzroku, a jego tęczówki wesoło wpatrują się w moje. Zaciskam mocno powieki. Nie mogę sobie pozwolić na choćby chwilę słabości przy nim. Staram się być na niego zła, obrażona, ale on skutecznie temu przeciwdziała.
-Michael.
Wymawiam jego imię bez ani jednego grymasu na twarzy. Uważnie wsłuchuję się we własny głos, szukając w nim choć nuty ciepła. Śmiejąc się w duszy, stwierdzam, że jest zimny jak lód. I kruchy jak lód, podpowiada mi moje sumienie. Staram się je ignorować, jednak te słowa rozbrzmiewają coraz głośniej w mojej głowie. Zrozpaczona staram się wyczytać coś z twarzy Michaela, łudząc się, że to coś da.
-Nie złość się na mnie. - jego głos jest tak przeraźliwie słodki, że nie sposób się mu oprzeć. Zawsze w rozmowie ze mną używa swojego miękkiego i mdlistego barytonu. To nieco dziwne, bo nawet do swojej dziewczyny, Alice, nie zwraca się aż tak przyjemnym głosem.
-Nie złoszczę się na ciebie. Po prostu pamiętam, tyle. - wzruszam ramionami i chcę odejść, tak jak zwykle. Jednak skoczek mi tym razem na to nie pozwala. W ułamku sekundy chwyta mnie za nadgarstek i przyciąga do siebie.
W jednej sekundzie czuję jego rozgrzaną skórę na moim nadgarstku. Moje serce momentalnie wpada w trans, zaczyna galopować w szaleńczym tempie. Chcę odskoczyć od Michaela, jednak blondyn mi na to nie pozwala. Jego uścisk nie boli, ale nie jest także swobodny.
-Zapomnij. Proszę. - jego oczy wciąż wpatrują się w moje. Jesteśmy na tyle blisko, że czuję jak owiewa mnie jego zapach. Biorę głęboki wdech, by się nim nasycić. Woń piżma powoli rozchodzi się w powietrzu. Moje powieki same ostrożnie się przymykają, umysł się powoli wyłącza, czuję, jak odpływam...
Ostatkiem siły przywołuję się do porządku. 
-Michael. - mówię nadzwyczaj spokojnie. I ja nie spuszczam wzroku, nie mogę oderwać wzroku od jego błękitnych tęczówek. Teraz przybierają kolor spienionego oceanu. - Puść mnie. Stefan czeka na mnie w samochodzie, a Alice chyba zaraz podejdzie do nas i zawlecze cię siłą do domu. - blondyn posyła mi blady uśmiech, wciąż uporczywie patrząc mi się w oczy. Delikatnie przybliża moją twarz do swojej, sprawiając, że moje serce zaczyna bić szybciej. Dlaczego? Przecież on nic dla mnie nie znaczy!
-Puszczę cię, jak obiecasz mi, że zapomnisz. - szepcze, jeszcze bardziej się do mnie przybliżając. Czemu go nie odpycham? Jest na tyle blisko, że czuję na rozgrzanej skórze jego chłodny oddech. I pewnie, gdyby nie to, że stoimy obok jezdni, tobym mogła usłyszeć bicie jego serca.
-Michael, proszę cię... - nagle czuję czyjąś rękę na swoim ramieniu. Ktoś odsuwa mnie od skoczka i delikatnie wygina mi rękę w łokciu.
-Co się tu dzieje!? - pyta zdenerwowana Alice - Michi, co ty z nią wyprawiasz? - palcem wskazuje na mnie.
Alice to niska blondynka o diabelsko zielonych oczach i pełnych, czerwonych ustach. Dziś włosy związała niedbale w koka, a oczy podkreśliła delikatnymi, aczkolwiek subtelnymi kreskami o wściekle pomarańczowym kolorze. Patrzy na mnie swoim przenikliwym wzrokiem zza wachlarza mocno wytuszowanych rzęs, i mimo jej złowrogiego nastawienia do mnie, wygląda niezwykle uroczo. Rozkloszowana, różowa spódniczka i biały top, który na siebie założyła tylko potęguje we mnie to przekonanie.
Michael, zupełnie zaskoczony, odskakuje ode mnie. Czuję delikatnie mrowienie w prawej ręce, którą mocno ściska Alice. Nie tyle boli mnie jej dotyk, co irytuje. Kim ona jest, by na ulicy wykręcać mi rękę?
-Puść Lilly. - mówi oschłym głosem blondyn. Jest zupełnie opanowany, jakby nic się nie stało. Dziewczyna jednak nie reaguje. Ze złośliwym uśmieszkiem patrzy się na mnie, i jakby na zawołanie, wzmacnia uścisk. Po całej ręce przechodzi prąd, nie potrafię powstrzymać okrzyku, który wyrywa się z mojego gardła.
-Co z nią robiłeś? - powtarza pytanie, a w jej głosie aż kipi arogancja. Michael z zaciętością patrzy się w jej intensywnie zielone oczy, a jego usta zaciskają się w ostrą, białą kreskę. Blondynka wydaje się w tym momencie być anielsko pięknym diabłem, który tryumfuje nad swoją ofiarą.
-Zostaw Lilly w spokoju. - powtarza Michael z fałszywym uśmiechem. Chłód w jego głosie na chwilę zaskakuje Alice, która jeszcze bardziej wzmacnia uścisk. Prąd przeradza się w przeszywający ból, z impetem rozchodzi się po całym ciele. Bezwładnie upadam na kolana i spoglądam w  oczy mojej prześladowczyni, zupełnie pozbawione uczuć.
Z ust Michaela wydobywa się ciche warknięcie. Widzę jego wysiłek, by nie podejść do blondynki i nie uderzyć jej w twarz. Chłopak jednak opanowuje się i nerwowo przeczesuje palcami swoje jaskrawe włosy.
-Co z nią robiłeś? - pyta Alice z wyższością.
Nagle coś w nim pęka. Przez ułamek sekundy przez jego twarz przechodzi grymas obrzydzenia, po czym skoczek przyskakuje na blondynki i wyszarpuje moją rękę z jej uścisku.
-Nic ci nie jest? - pyta z czułością, kucając przy mnie. Jego włosy delikatnie targa wiatr, a w spojrzeniu blondyna zauważam coś dziwnego... Jakby strach, podobny do tego, który odczuwa matka gubiąc w markecie swoje malutkie dziecko. Michael delikatnie zaciska palce na moim nadgarstku, ostrożnie sprawdzając czy wszystko w porządku z moją ręką.
-Wszystko w porządku. - odpowiadam nieco urażona i wyrywam rękę z uścisku Austriaka. Nie mam zamiaru użalać się nad sobą, a tym bardziej nad lekko zaczerwienionym nadgarstkiem. Nie obchodzi mnie to, z jak bardzo psychiczną dziewczyną chodzi, ani to, że Alice od tak po prostu wykręciła mi rękę.
-Pozwól sobie pomóc. - naciska na mnie Michael. Nie chcę patrzeć w jego błękitne oczy, które zapewne po raz setny zahipnotyzowałyby mnie. Nie chcę słuchać jego przeprosin, nie chcę znów poczuć przyjemnej woni piżma tak zaborczo rozchodzącej się po każdej przestrzeni.
Jedyne, o czym teraz myślę, to o ciepłym domu, o kubku gorącego kakao, dobrym filmie i wieczorze spędzonym na rozmawianiu z moim Maleństwem.
-Lilly, on ma rację. - szybko podbiega do nas Stefan. Jego czekoladowe tęczówki są jakby przemęczone, przytłoczone codziennością. - Pozwól sobie pomóc. Chodź do nas do domu, wyjaśnimy wszystko.
Skoczkowie wymieniają się spojrzeniami, a ja czuję, że i tak nic nie wskóram.
Świetnie.
Po prostu świetnie.
~.~
O esu, przepraszam was.
Za wszystko.
Łącznie z zakończeniem, robionym mega szybko xDD
Nic nie obiecuję, ale postaram się wszystko ogarnąć ;)
Do zobaczenia... wkrótce.
PS: Przeglądałam mojego dawnego bloga, i patrzcie co znalazłam :) Prorok haha xD

niedziela, 22 marca 2015

Sen drugi

Ciemnowłosy mężczyzna błyskawicznie przejeżdża motocyklem przez zamglony las. Przedziera się przez panujący półmrok, lekko przymrużając oczy. Jego średniej długości włosy są mokre od delikatnego deszczu, który w ślimaczym tempie otula jezdnię. W powietrze wdziera się charakterystyczny głos starego silnika. Brunet jest pochylony i skupiony, każdy jego ruch jest wcześniej przemyślany. Maszyna pędzi szaleńczym pędem i w okamgnieniu pokonuje zakręt za zakrętem. W pewnym momencie z mrocznego lasu rozbłyskują pojedyncze smugi świata, z każdą sekundą coraz bardziej nasilone. Mimo tego mężczyzna nie zwalnia, mocno trzymając się maszyny. Za zakrętu błyskawicznie wyskakuje czerwony samochód. Słychać pisk hamowania opon, motocyklista rzuca jakieś przekleństwo pod nosem, po czym przelatuje nad maską sportowego wozu. Brunet z impetem ląduje na twardej i mokrej jezdni, miażdżąc i łamiąc sobie przy tym kości. Gdzieś spod ciała mężczyzny wypływa strumyk krwi. Śmierć na miejscu.
Krzyk rozdziera panującą w powietrzu ciszę. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że to ja krzyczę. Mój jęk jest pełny żałości i bólu. Serce znów wyrywa się z klatki piersiowej. Łzy powoli żłobią ścieżkę na moim policzku. Samo wspomnienie Adama, tak niewinne i nieświadome, wywołuje ogromny żal i rozpacz. Przestań. Go tu nie ma i twój płacz nic tu nie zmieni. Z trudem wstaję, ocieram łzy i idę do łazienki. Za wszelką cenę staram się nie myśleć o zmarłym narzeczonym. Muszę być silna.
Wbijam nieobecny wzrok w lustro. Widzę tam zrozpaczoną, młodą dziewczynę. Czy właśnie do tego cały czas dążyłam? By być kolejną ofiarą losu? Z pewnością nie. To wszystko przez niego. To Adam doprowadził cię do takiego stanu. Odkręcam kran z lodowatą wodą. Czuję, jak lodowate strumienie bezlitośnie okładają moją twarz. Ból powoli rozprzestrzenia się po moim ciele. Nie myślę już o niczym. Koncentruje się na dziwnym uczuciu pustki, które powoli rodzi się w moim umyśle. Nie zatrzymuję go, pozwalam, by się rozprzestrzeniało. Ten ból pozwala mi choć na chwilę odetchnąć, zapomnieć, złapać oddech. Tak bardzo potrzebuję odpoczynku od tego wszystkiego. Chcę spalić za sobą wszystkie mosty, ot tak po prostu odejść od tego wszystkiego, ale nie umiem. Lekko przymrużam oczy i zakręcam kran. W tym samym czasie rozbrzmiewa delikatny dźwięk przychodzącego połączenia. Spokojnym krokiem idę do sypialni i odbieram telefon.
-Hej, tu Michi. Dzwonię, by cię przeprosić. Wiesz, głupio się dzisiaj zachowałem... - słyszę cudowny baryton blondyna. Momentalnie przypomina mi się ta żałosna scenka w jego mieszkaniu. Chcę się rozłączyć, rzucić telefonem i nigdy więcej nie rozmawiać ze skoczkiem, ale nie potrafię. Coś mówi mi, że nie mogę tego zrobić.
-Dlaczego przepraszasz? Przecież to niczego nie zmieni. - mówię w końcu, opanowując drżenie rąk. Zaciskam powieki, by nie wydobyła się z nich ani jedna łza. Muszę być silna.
-Lilly, ja nie wiedziałem, że... - moje mięśnie delikatnie się spinają, wymyślam już kolejną zjadliwą odpowiedź - Nie możesz po prostu zapomnieć?
-Mogę przemilczeć, przeżyć, przeczekać - zaciągam się powietrzem - Mogę wybaczyć. Ale nigdy nie zapomnę. - z impetem wciskam czerwoną słuchawkę. Mam go dość. Mam dość wszystkiego.
Mija kilkanaście sekund, a po moim domu rozchodzi się melodyjne pukanie do drzwi. Mocno podirytowana podchodzę do drzwi. Kto o tej porze może czegoś ode mnie chcieć? Przekręcam zamek i otwieram drzwi.
Moim oczom ukazuje się Michael. Jego twarz jest zatroskana, oczy wyraźnie przygnębione, a na czole pojawia się ledwie widzialna zmarszczka. Wpatruje się we mnie, lekko się przy tym się uśmiechając. Cisza między nami wydaje mi się niemym krzykiem o rozmowę.
-Po co tu przyszedłeś? - pytam w końcu ochrypłym głosem.
-Przeprosić. - uśmiecha się nonszalancko i zza pleców wyciąga butelkę czerwonego wina.
Wbijam w niego nieobecny wzrok. Moja podświadomość mówi mi, abym się zgodziła. Jednak wiem, że nie mogę. Przecież nie skrzywdzę mojego Maleństwa! Nie mogę... Gotuje się we mnie złość. Zaciskam pięści i pogardliwym tonem głosu pytam.
-Każdą tak czarujesz?
Tym pytaniem zamykam mu usta. Czemu nie masz odwagi, by zaprzeczyć?
-Jesteś zwykłym tchórzem. - odpowiadam samej sobie, po czym z impetem zatrzaskuję drzwi.
Czuję się, jakbym była w filmie. Teraz to ja jestem Julią, a on moim Romeem. Tylko czemu mój Romeo nie walczy? Czemu odpuszcza?
-Jest zwykłym tchórzem. - powtarzam, uśmiechając się gorzko. Nie zasługuję na Romea. Nie mogę mieć księcia z bajki, Augustusa, Jace'a czy innego wymarzonego chłopaka. Jestem potworem. Potwory umierają samotnie.
~.~
Nareszcie <3
Rozdział taki sobie, po wielu poprawkach, ale chyba w najlepszej jego wersji xd
Przepraszam, że tak długo czekałyście :<
Oglądałyście skoki?
Gratulacje dla Severina Freunda!

sobota, 21 lutego 2015

Sen pierwszy

Kilkanaście miesięcy wcześniej...

Życie nie jest sprawiedliwe. Nigdy nie było i nie będzie. Jednego dnia daje nam anioła, który nas strzeże, by na drugi dzień zabrać nam go. Każdego dnia przechodzimy sprawdzian przygotowany przez życia. Pokazujemy, jak silni jesteśmy. Pokazujemy, że potrafimy się podnieść nawet z najgorszego upadku. Bo cały nasz ludzki byt to wzloty i upadki, szczęście przeplatane z cierpieniem i miłość mieszana z nienawiścią.
Leżę skulona na łóżku czekając na nadejście kolejnej fali bólu. Od dwóch tygodni, czyli od śmierci Adama, nawiedzają mnie regularnie. Za każdym razem nie myślę jednak o cierpieniu, tylko o moim narzeczonym. Co się z nim teraz dzieje? Czy trafił do nieba? Oh, to akurat jest oczywiste. Dla takiego dobrego człowieka, jakim był Adam, nie ma innego miejsca. Ale... Czy on jest szczęśliwy? Czy patrzy na mnie z góry i dopinguje mnie, żebym chociaż się uśmiechnęła? To pewne. Zawsze chciał mojego szczęścia. Od samego początku naszej znajomości, do samej jej końca dosłownie przybliżał mi nieba.
Ludzie są egoistami. Mylą miłość z mieszanką pożądania, podziwu i zainteresowania. Mówią, że kochają bezwarunkowo, że ich miłość jest wieczna, ale nie pozwalają drugiej osobie odejść. Chcą ją mieć tylko dla siebie. To błąd. Bo kochać to także pozwolić odejść. Kochać to robić wszystko, by druga osoba była szczęśliwa; często wbrew sobie, swoim zasadom i przekonaniom. Bo miłość to przeciwieństwo egoizmu.
-Dziś powinien odbyć się nasz ślub, Adamie... - szepczę, ocierając pojedyncze łzy
Chciałabym umrzeć. Dołączyć do ukochanego. Być z nim już na zawsze: choć ciągle się waham, czy przez przypadek nie trafiłabym do piekła. Ale cokolwiek by się nie stało, nie mogę targnąć się na moje życie. I nie ze względu na obietnicę daną Adamowi. W moim pokaleczonym ciele rozwija się Maleństwo. Nie mogę go zabić. Nie mogę zabrać ze sobą. I to właśnie boli najbardziej.
W pewnym, zupełnie niespodziewanym momencie, słyszę melodyjne pukanie do drzwi. Zastanawiam się, kto to może być. Od mojego przyjazdu do Austrii nie zdążyłam się z nikim zaprzyjaźnić. Nie potrafię nikomu zaufać. Ba! Nie umiem nawet nikomu spojrzeć w oczy! Wszystkie są takie same... Wszystkie należą do Adama.
Powolnym ruchem ześlizguję się z łóżka, nie zwracając uwagi na przeszywający skroń ból. Ocieram z policzka wszystkie łzy, po czym otwieram drzwi.
-Lilly, wiem, że nie znamy się dobrze i w ogóle, ale chciałbym... - do mojego mieszkania z impetem wchodzi Stefan. Jest jednym ze skoczków austriackich, których fotografem zostałam niespełna dwa dni temu. Jest całkiem miły, chyba jako jedyny ze szydził ze mnie. Raz nawet poszliśmy na gorącą czekoladę. Okazało się bowiem, że Stefan uwielbia czekoladę w każdej postaci. - Lilly? - dopiero po kilku minutach swojego monologu zauważył, że go nie słucham. Spojrzał na mnie i się przeraził. - Co się stało? Ktoś ci coś zrobił? Skrzywdził cię? - pyta chaotycznie, odruchowo łapiąc moje lodowate dłonie. Nie jestem w stanie wyrwać ich z przyjemnie ciepłych i silnych rąk skoczka.
-Nic się nie stało. - staram się brzmieć przekonująco. Jednak widząc minę Stefana, domyślam się, że nie jestem dobrą aktorką.
-Więc czemu płakałaś? - pyta troskliwie, mocno przytulając się do mnie. To pytanie przypomniało mi Adama, jego idealną sylwetkę, głos i charakter. Przypomniało mi chwile spędzone razem. Czuję, jak serce chce mi się wyrwać z klatki piersiowej.
-Życie. - teatralnie wzruszam ramionami i zapraszam go do środka. Skoczek jednak stoi niewzruszony na swoim miejscu i mocno mnie obejmuje.
-Nie ma mowy. - na moment odsuwa się ode mnie i przygląda mi się uważnie - Idziesz do mnie. Rozerwiesz się. Zapomnisz. - mówi kusząco, a ja wymuszam na sobie uśmiech.
-Mogę się chociaż przebrać? - Stefan kiwa głową i wchodzi do mojego mieszkania. W tym czasie ja wybieram ze swojej walizki odpowiednie ubrania i znikam za drzwiami łazienki.
Każdy potrzebuje czegoś, co oderwie go od rzeczywistości. Czegoś, dzięki czemu zapomni o wszystkim. Czegoś, co pozwoli mu zapomnieć o trudnych sprawach. Moją pasją jest fotografia. Od dziecka robiłam zdjęcia czym tylko się dało. Z czasem dostawałam coraz lepszy sprzęt i coraz więcej papierków z ukończenia różnych kursów. To pewnie dlatego pracuję teraz w Austrii jako oficjalny fotograf skoczków.
-Michael! Michi! - krzyczy Stefan, odgarniając kartonowe pudełka po pizzach, które zagradzają wejście do mieszkania - Mamy gościa!
Toruję sobie drogę, odrzucając pojedyncze opakowania. Wbrew pozorom mieszkanie skoczków jest całkiem ładne, tylko strasznie zagracone. Na podłodze porozrzucane są ubrania, plastikowe kubki, szklane butelki po alkoholu... Nagle z sąsiedniego pokoju wychodzi Michael. Jest to średniego wzrostu blondyn, o niesamowicie czarującym spojrzeniu i miłym uśmiechu. Jego potargane włosy wypadają blado na tle jaskrawej, żółtej ściany.
-Nic nie powiesz? - pyta z aluzją Stefan.
-Oh, cześć. - bąka po chwili, dalej wpatrując się we mnie - Jestem Michi. - dodaje, a Stefan parska śmiechem.
-Chyba się już znamy. - prostuję, uśmiechając się delikatnie.
-Naprawdę? - na jego twarzy maluje się milion emocji. Patrzy na mnie i kręci głową. - Niemożliwe. Zapamiętałbym cię. - mówi pewny siebie.
-Lilly. - przedstawiam się krótko - Ta, z której naśmiewałeś się zaraz po treningu. - rzucam mu kpiące spojrzenie
-Niemożliwe! - jęczy - Wyglądasz zupełnie inaczej niż ta dziewczyna. Ona wyglądała, jakby wyszła z ulicy!
Słowa skoczka rozbrzmiewają w mojej głowie coraz głośniej. Patrzę na niego z niedowierzaniem. W jednym momencie zaczynam czuć do niego odrazę.
-Nie miałeś prawa mnie osądzać. - mówię z pogardą i odwracam się w stronę wyjścia. Kilkanaście sekund spędzonych z blondynem sprawiło, że znów będę mieć problemy z zaufaniem komukolwiek. Dalej nie mogę uwierzyć w to, co powiedział. Jak on mógł...? "Wyglądała, jakby wyszła z ulicy!". Powoli zaczynam rozważać jego słowa, które z impetem odbijają się w mojej głowie. Czy naprawdę jestem aż taka straszna? Aż tak bardzo się zaniedbałam? Śmierć Adama wiele zmieniła w moim życiu, zamknęłam się w sobie, ale...
-Lilly, błagam! Nie wygłupiaj się! - Stefan momentalnie łapie mnie za rękaw.
-Chcesz się zadawać z dziewczyną z ulicy? - pytam, zatapiając się w jego czekoladowych tęczówkach - Stracisz autorytet. - ironizuję i wyszarpuję kurtkę z jego rąk
-Ona naprawdę tak wyglądała! - broni się wciąż tu obecny Michi. Podchodzę do niego i patrzę mu prosto w oczy.
-Kim jesteś, by mnie osądzać? - pytam pusto, znajdując zdezorientowanie w czarujących tęczówkach Michaela.
-Straciłaś chłopaka i od razu "nikt mnie nie rozumie", "nikt nie ma prawa mówić mi, jak mam żyć". - parodiuje mój ton głosu, co mnie jeszcze bardziej denerwuje.
-Masz rację. - mówię po głębokim wdechu - Straciłam chłopaka. Tak, zadowolony? - krzyczę na niego - Już nigdy go nie zobaczę! A wiesz czemu? - śmieję się gorzko - Bo Adam nie żyje! I już nigdy go nie zobaczę! Lepiej? - jeszcze przez chwilę patrzę mu w oczy, po czym odwracam się na pięcie i biegnę do wyjścia. Mam dość. Dość wszystkiego.
Czuję, jak łzy gromadzą mi się pod powiekami. Wspomnienie Adama sprawia, że serce wyrywa mi się z klatki piersiowej. Pod wpływem bólu zginam się w połowie. Po policzkach spływają mi słone łzy. Jedynym plusem całej tej sytuacji jest to, że skoczkowie nie muszą mnie oglądać. Mogę w spokoju przejść przez tą falę bólu, która z impetem rozprzestrzenia się po moim organizmie.
Ostatkiem sił i honoru znajduję w sobie odwagę, by wstać i dojść do domu. Dowlekam się trzecie piętro niewielkiego bloku i drżącymi rękoma przekręcam klucz w zamku. Przechodzę przez próg i z ogromną siłą zamykam drzwi.
Ostrożnie opieram się o zimną ścianę i staram się uspokoić oddech. W mojej wyobraźni pojawiają się obrazy Michaela, przeplatane z pogodną twarzą Adama. Zaciskam mocno pięści i patrzę przez siebie. Muszę się uspokoić, muszę, muszę! Czuję, jak wzbiera się we mnie fala złości. Jestem wściekła na Michaela, że mnie tak potraktował. Nie miał najmniejszego prawa, by mnie osądzać.
-Dziewczyna z ulicy? Żebyś się nie zdziwił, jak bardzo ludzie mogą się zmienić.

~.~
Okay, gotowe.
Pierwsza odsłona historii Michiego i Lilly.
Mam nadzieję, że nie zanudzę was tą historią :D
Dziękuję za komentarze ♥
Pozdrawiam ;3

środa, 4 lutego 2015

Prolog

-Lilly, gotowa? - krzyczy do mnie Susan, moja przyjaciółka z pracy
-Tak, tak! - odkrzykuję jej, poprawiając makijaż. Po chwili chowam kosmetyki i biegnę do niej. Wsiadamy do taksówki i dojeżdżamy do klubu. - Tylko pamiętaj, żadnej ponadprogramowej pracy. - ostrzegam ją.
-Jasne, jasne. - mruczy niezadowolona. Doskonale zdaje sobie sprawy, że ją mimowolnie monitoruję i dzisiejszej nocy nie może nawet marzyć o dodatkowej robocie.
Wysiadamy z taksówki i pewnym krokiem wchodzimy do nocnego klubu. Po przywitaniu się z jego właścicielem zdejmujemy płaszcze i zgodnie z umową, podchodzimy do grupki mężczyzn mniej więcej w naszym wieku.
-Witam szanowne panie! - do mojego boku momentalnie doskakuje niebieskooki blondyn, a do Susan szatyn o ciepłym uśmiechu. Spoglądam mojemu "partnerowi" w oczy i zamieram... On otwiera usta ze zdziwienia, jednak próbując zachować pozory opanowania swobodnym tonem rzuca: - Co ty na to, żebyśmy  odłączyli się od nich na chwilkę? - odruchowo przytakuję, a Susan posyła mi mordercze spojrzenie.
Staram się zebrać myśli. To nie może być on. Michael nigdy by nie korzystał z usług prostytutki. Co jak co, ale to wiem. Mimo wszystkich obelg, które zostały wyrzucone w jego stronę, jedno trzeba mu przyznać: był człowiekiem z honorem. Zamawiając kogoś z domu publicznego z pewnością zacząłby sobą gardzić.
Kątem oka znów spoglądam na blondyna. Jego twarz jest napięta, a mięśnie drżą. Nie zaszczycił mnie nawet jednym spojrzeniem. Czuję się upokorzona. Miałam już nigdy go nie spotkać. A z pewnością nie w takich okolicznościach.
Gdy wychodzimy na świeże powietrze po raz pierwszy od kilkunastu miesięcy słyszę jego baryton. Zazwyczaj był przepełniony ciepłem i miłością. Niestety, dziś dostrzegam w nim tylko gorycz i zażenowanie:
-Lilly, co ty wyprawiasz!? Od kiedy ty... - przełyka ślinę i zaciska powieki - Od kiedy ty jesteś szmatą? - mówi, a jego twarz wykrzywia ból
-Dziwka to zawód. Kurwa to charakter. Szmata to zachowanie, a suka to kwestia wyglądu. - cytuję starannie wyuczoną formułkę, starając się nie okazywać upokorzenia.
-Lilly, ale... - jęczy cicho - Czemu? - pyta, starając się spojrzeć mi w oczy - Co ty tu w ogóle robisz? Lilly, to nie jest miejsce dla ciebie.
-A ty co tu robisz? - wybucham głośnym śmiechem - Dałabym sobie rękę uciąć, że nie korzystasz z usług...
-Skończ. - przerywa mi, po czym patrzy na mnie wyczekująco - Nie myślałem, że aż tak się zmieniłaś.
-Ty mnie zmieniłeś. - poprawiam go, uśmiechając się tryumfująco - Właśnie, jak tam ci się układa z Alice? - pytam zjadliwie
-To była jedna wielka pomyłka. - krzywi się - To dziecko nie było moje.
-Fantastycznie. - wcinam sarkastycznie
-Wiesz, że za tobą tęskniłem? - mówi po chwili ciszy
-Myślisz, że rzucę ci się teraz w ramiona? - unoszę do góry lewą brew
-Nie mów, że było ci ze mną źle. - odpowiada niemal błyskawicznie
-Człowieku, ja cię kochałam. - wywracam oczami - A ty to bezczelnie wykorzystałeś.
-Też cię kochałem! - protestuje, a ja parskam śmiechem
-No pewnie. Dlatego kazałeś mi iść do diabła. - mówię z ironią
-Dziewczyno, dałem się wrobić w dziecko, nie rozumiesz? - patrzy na mnie z litością
-Oj Hayböck, Hayböck... - wzdycham - Coś kręcisz.
-Wcale nie! - oponuje
-Michael... - przybliżam się do niego - Gdybyś się z nią nie przespał, tobyś nie mógł być ojcem rzekomego dziecka. - szepczę mu do ucha
-Ja i Alice to była jedna, wielka iluzja, nie rozumiesz? - odskakuje ode mnie, a ja uśmiecham się szeroko
-A my nią nie byliśmy? - pytam podchwytliwie
-Nie.  - odpowiada stanowczo - Przypomnij sobie naszą historię od początku...

~.~
No więc tak.
Tutaj też ruszam z nową historią.
Rozdziały będą dodawane co tydzień, ale naprzemiennie z blogiem I really can't belive...
Oznacza to, że tu będą się pojawiać co dwa tygodnie :).
Mam nadzieję, że ktoś będzie czytał te wypociny.
Pozdrawiam i zapraszam do komentowania ♥