wtorek, 28 lipca 2015

Sen czwarty

Nienawidzę wielu rzeczy.
Nienawidzę wstawać wcześnie rano.
Nienawidzę czekać na autobus, który spóźnia się ponad godzinę.
Nienawidzę jeździć na motocyklu.
Nienawidzę wspomnień. Szczególnie tych dobrych, które sprawiają, że znów zaczynam coś czuć. Zaczynam tęsknić. A nienawidzę tęsknić.
Michael omiata wzrokiem najróżniejsze drobiazgi w moim mieszkaniu, podczas gdy ja pakuję najpotrzebniejsze rzeczy do skórzanej torebki. W głowie układam malutką listę, skrupulatnie ją realizując. Nie zwracam uwagi na blondyna.
Do czasu.
-Co to jest? - w powietrzu rozbrzmiewa jego nieskazitelny baryton. Słyszę każdy jego krok, mimo, że Austriak podchodzi do mnie prawie bezszelestnie. Jego twarz wygląda niesamowicie niewinnie, dziecinnie. Oczy z ciekawością obserwują malutkie, aksamitne, czerwone pudełeczko.
Gdzieś, w głębi mojej głowy pojawia się ostry impuls. Podświadomość podpowiada mi, co to jest. Oddech nagle staje się płytki, spazmatyczny, a przed oczami widzę jego sylwetkę. Tylko jedna osoba mogła być na tyle nieprzewidywalna i jednocześnie pasjonująca.
Adam.
Jego niewinna twarz wiecznego marzyciela, potargane ciemne włosy, oczy pełne zaufania i tak dziwnie zapatrzone w nieokreślony punkt. Zamyślony wyraz twarzy, kąciki ust łobuzersko uniesione ku górze. Idealnie wygładzony zarost i potoki słów o swoich wizjach.
"Jesteś największą pasją mojego życia", powiedział mi kiedyś. Ten dzień wydaje mi się tak bardzo odległy, a jednocześnie bliski. Pamiętam każdy szczegół. Pamiętam ciepło bijące z jego serca. Pamiętam, że ubrał zieloną koszulę w kratkę, poprzecinaną radosnymi, białymi paskami. Pamiętam jego niewyobrażalny spokój, gdy mozolnie tłumaczył mi, kim dla niego jestem i jak wiele znaczę. "Zostań moją żoną" zażądał niezwykle poważnym głosem, wpatrując się w moje oczy, po czym nałożył mi na palec idealnie wykonany pierścionek zaręczynowy.
Minęło tak wiele dni, a ja wciąż pamiętam. Nie potrafię zapomnieć tak banalnej rzeczy. Stojąc przed Michaelem nie mogę wykrztusić ani jednego słowa. W środku mnie uruchomiła się wewnętrzna bariera, której nie mogę przełamać.
-O... Otwórz. - mówię wreszcie, przełamując się. Mój głos jest zaskakująco czysty, jak strumyk płynący wysoko w górach. Nie ma w nim niczego... Żadnego bólu, złości czy choćby tęsknoty.
Blondyn ostrożnie uchyla wieczko i zagląda do środka. Precyzyjnym ruchem wyjmuje pierścionek z pudełka. Misternie zrobiony, dopracowany w najmniejszych szczegółach i maksymalnie minimalistyczny robi naprawdę ogromne wrażenie.
-Od Adama. - odpowiadam, wyprzedzając pytanie Austriaka. Michael otwiera szeroko usta i natychmiast je zamyka. Wpatruje się z uwagą w pierścionek zrobiony z białego złota i obraca go w palcach.
-Nie mów tylko, że to właśnie ten pierścionek. - mówi w końcu. W jego słodkim barytonie słyszę nutę niedowierzania i... Bólu? Twarz blondyna jest wyraźnie spięta, usta zaciskają się w białą kreskę.
-Michael. - Austriak delikatnie drga na dźwięk swojego imienia. Wpatruje się we mnie zdezorientowanymi oczyma, a ja staram się opanować drżenie rąk. - Nie powinieneś go wyciągać. - pouczam go, drwiąc z siebie w myślach. Powoli i ostrożnie podnoszę dłoń i dotykam jego dłoni. Blondyn momentalnie odsuwa ją, zamyka oczy i oddaje mi pierścionek.
-Masz rację. Przepraszam.
Coś w jego tonie głosu mi nie pasuje. To nie jest ten ciepły i przyjemny baryton, którym obdarza mnie na co dzień. Jest niezwykle chłodny, ale mimo wszystko kruchy. Jakby zakochał się i przepraszał za swoje uczucie.
-Micha...
-Lilly Reyes. - przerywa mi niezwykle poważnym tonem, natychmiastowo zamykając mi usta. - Myślę, że powinniśmy już iść.
Jego twarz jest okryta dziwną maską. Nie maluje się na niej żadne uczucie, żadnego smutku, radości, żalu czy czegokolwiek innego. Jeszcze nigdy nie widziałam go w takim stanie. I chyba nie chciałam go widzieć.
Z westchnieniem zabieram za sobą piekielnie czarną torebkę i wychodzę z mojego mieszkania. Uważnie obserwuję jego ruchy, gdy powoli idzie za mną. Przekręcam zamek i schodzę na dół.
Podczas jazdy nie mówi do mnie ani jednego słowa. O co chodzi?, pytam siebie w myślach. Analizuję tysiące razy dziwną scenę w moim mieszkaniu i dalej nie potrafię określić, co się tak naprawdę stało.
-Lillian.
Nawet nie wiem, w której chwili to słowo wydobyło się z mojego gardła. Michael zwalnia, uważnie mnie obserwując. Przeklinając siebie w myślach, zmuszam siebie do tłumaczenia.
-Mam na imię Lillian, nie Lilly.
Blondyn parkuje na pobliskim parkingu, dalej nie spuszczając ze mnie przenikliwego wzroku. Czuję, jakby co najmniej milion razy przejrzał już całą moją duszę.
-Lillian Reyes, myślę, że powinniśmy już wysiadać.
Bez słowa odpinam pas i wychodzę z samochodu. Czekam, aż Michael dołączy do mnie i idziemy razem do jego mieszkania, gdzie wita nas Stefan i z uśmiechem zaprasza do środka.
Przez cały wieczór nie mówi do mnie ani jednego słowa. Czasem wtrąca coś do monotonnego monologu Stefana, ale są to pojedyncze i zazwyczaj nic nie znaczące słowa, typu "no" i "aha".
W pewnym momencie Kraft chwyta mnie za dłoń i prowadzi do chyba ostatniego pokoju, w którym nie byłam.
-Nie przeraź się. - mówi, wlepiając swoje czekoladowe oczy we mnie. Niepewnie przytakuję i przechodzimy przez drewniane drzwi.
W pokoju jest ciemno, mimo zapalonego światła i odsłoniętych zasłon na oknach. Ściany pomalowane są w grube, pionowe, czarno-białe pasy, poprzecinane gdzieniegdzie subtelną, srebrną wstążką. Z sufitu zwisa piękny, diamentowy żyrandol, mieniący się tysiącami kolorów. Na wyłożonej boazerią podłodze poustawiane są nowoczesne meble, a na środku pokoju stoi biały... Fortepian?
Stefan pewnym ruchem podchodzi do instrumentu. Przejeżdża palcami po jego klawiaturze, grając przy tym pierwsze, piskliwe dźwięki. Uśmiecham się delikatnie i siadam na pufie blisko fortepianu.
-Wiem, że to trochę dziwne, że ja... - Kraft zaczyna się tłumaczyć, niewinnie i dziecięco. Patrzę na jego zagubione oczy i wiem, że już niczego w nich nie chcę szukać.
-Zagrasz coś? - pytam, mimowolnie przygryzając wargę. Kiedy ja ostatnio grałam na fortepianie?
Ach, no tak. Podczas mojego ostatniego koncertu w szkole muzycznej.
Moi przyszywani rodzice prowadzą szkołę muzyczną w Warszawie oraz filharmonię. Po raz pierwszy dotknęłam klawiszy w wieku czterech lat. Uwielbiałam grać, czując pod palcami ten cudowny chłód klawiatury. Czułam się wtedy wolna, szczęśliwa.
A potem poznałam Adama i wszystko się zmieniło.
Stefan nieudolnie próbuje zagrać jedną z austriackich piosenek, jednak ciągle dźwięki fortepianu są zbyt wysokie.
-Nie ta gama. - wyduszam z siebie nerwowy śmiech. Moje palce automatycznie odnajdują odpowiednie klawisze, powoli rozpływam się poddając się cudownej muzyce płynącej z wnętrza instrumentu.
Nieświadomie gram piosenkę za piosenką, przeróżne melodie wypełniają pokój: od wesołych, prostych nut do bardziej skomplikowanych, wymagających lat praktyk, które mam za sobą.
Zamykam oczy, a wspomnienia wypełniają moją głowę.
Biegnę przez puste korytarze szkoły muzycznej. Światło wpadające z ogromnych okien delikatnie otula moją twarz. Jestem niewiarygodnie szczęśliwa. W pewnym momencie zatrzymuję się, a biegnący za mną Adam wpada na mnie. Obydwoje przewracamy się na kamienne posadzki. Śmiejemy się najgłośniej, jak potrafimy.
Mój pierwszy występ przed publicznością. Mam może z dziesięć lat. Ubrana w poważną, ale niezwykle dziewczęcą sukienkę gram skomplikowaną melodię. Reflektory skupione są tylko na mnie, malutkiej pianistce, która ze wszystkich sił stara się nie pomylić. Stres zjada ją od środka, lecz jej to nie zraża. Walczy, by każdy dźwięk był idealny.
Przesłuchanie Adama na Uniwersytet Muzyczny. Godzinami czekam z chłopakiem poczekalni, aż przyjdzie jego kolej. Uśmiechamy się, żartujemy - jesteśmy szczęśliwi. W głębi duszy wiem, że on się dostanie do tej szkoły. Musi.
Ognisko z przyjaciółmi Adama. Ja, ubrana w koszulę w kratę i czarną, rozkloszowaną spódnicę i on - jak zwykle w koszuli i jeansach. Śmiejemy się, gramy na gitarze, opowiadamy sobie straszne historie. Leżę wtulona w mojego chłopaka, czując każdy jego wdech i wydech na rozgrzanej skórze. Niczego więcej do szczęścia mi nie potrzeba.
Nagle otwieram oczy i zauważam, że Michael i Stefan wpatrują się we mnie z zaciekawieniem. Szybko ocieram łzy, które spływają po moim policzku.
-Przepraszam. Wspomnienia. - mówię i odrywam palce od czarno-białej klawiatury instrumentu.
-Ta, jasne. Każdy je ma. - Stefan stara się rozładować napięcie, które nieświadomie pojawiło się między nami. - To... Może ja... Ja pójdę już się umyć. - wydusza z siebie w końcu i szybko opuszcza pokój z fortepianem.
W ciszy Michael podchodzi do okna i wygląda przez nie.
-Czasem ktoś, kto tworzy naszą codzienność odchodzi - mówi nagle.
Wpatruję się w blondyna, czekając, aż będzie mówił dalej.
-Zostawia nas samych, z naszymi własnymi demonami. Zostawia nas, ale...
Austriak podchodzi do mnie i chwyta moją lodowatą dłoń.
-Nie możemy przestać z nimi walczyć. Czasem walka to jedyne, co nam zostało, Lilly Reyes.
Michael przenosi swoją dłoń na mój policzek i głęboko patrzy mi w oczy.
-Jesteś jeszcze młoda, a życie doświadczyło cię zbyt brutalnie. Teraz jedyne, co możesz zrobić, to iść dalej. Musisz wyrzec się  wspomnień, musisz porzucić każdą chwilę szczęścia jaką przeżyłaś z tym chłopcem. Będzie trudno, ale uwierz mi, za kilka lat poczujesz, że było warto. Odnajdziesz szczęście z innym mężczyzną, odbierzesz to, na co zasługujesz.
Przez dłuższą chwilę wpatruję się w jego lazurowe oczy, starając się z całego serca uwierzyć w to, co on powiedział.
-Tobie się udało, prawda? Nie tęsknisz już za nią? - pytam.
Austriak śmieje się nerwowo, delikatnie przeczesując palcami moje włosy.
-Nie straciłem dziewczyny, Lilly. - bierze głęboki wdech - Straciłem brata.
Nagle zaczynam patrzeć na Michaela inaczej. Już nie jest oceniającym wszystkich po pozorach facetem. Zaczynam w nim widzieć kogoś, kto stracił bratnią duszę - najlepszego przyjaciela i brata w jednym.
-Tak mi przykro... - mówię, wpatrując się w jego oczy.
-To było dawno. - kręci głową, jakby chciał się pozbyć jakiejś niechcianej myśli - Po za tym, ze mną już wszystko okej. Naprawdę.
Uśmiecham się delikatnie i targam miękkie włosy blondyna.
-Nie potrafisz kłamać, Michael. - podsumowuję, odwracając się do niego plecami.
Austriak także odwraca się, łapiąc mnie za dłoń.
-A może ty mi opowiesz swoją historię? Bo ja już nie mogę patrzeć na to, jak bardzo się z tym męczysz.
-To bardzo długa i zawiła opowieść, drogi przyjacielu... - śmieję się nerwowo.
-Nic na siłę, Lilly. Mogę stąd iść. - podnosi się, a ja automatycznie chwytam go za dłoń, tylko po to, by chwilę później oblać się rumieńcem.
-Zostań, proszę - szepczę.
-Dla ciebie wszystko. - teatralnie kłania się, po czym siada obok mnie - Zwalczmy te demony razem.

~.~
Przepraszam, przepraszam, przepraszam!
Nie mam pojęcia, kiedy dodam następny post i czy w ogóle go dodam.
Nie chce rozstawać się z tym blogiem, naprawdę.
Szczególnie, że opracowałam już prawie wszystkie pomysły dotyczące tej historii.
Jednak... Życie toczy się swoim torem.
Przepraszam was za to, co jest tam napisane u góry.
To efekt kilku monotonnych tygodni, które nie mógł być już lepiej dopracowany.
Dziękuję tym, którzy są przy mnie mimo wszystko.
Jeśli chcesz się dowiedzieć czegokolwiek o tym blogu, pisz priw.
Odpowiem, obiecuję.
Przeczytałeś? Zostaw ślad.
To pomaga, dziękuję.