niedziela, 22 marca 2015

Sen drugi

Ciemnowłosy mężczyzna błyskawicznie przejeżdża motocyklem przez zamglony las. Przedziera się przez panujący półmrok, lekko przymrużając oczy. Jego średniej długości włosy są mokre od delikatnego deszczu, który w ślimaczym tempie otula jezdnię. W powietrze wdziera się charakterystyczny głos starego silnika. Brunet jest pochylony i skupiony, każdy jego ruch jest wcześniej przemyślany. Maszyna pędzi szaleńczym pędem i w okamgnieniu pokonuje zakręt za zakrętem. W pewnym momencie z mrocznego lasu rozbłyskują pojedyncze smugi świata, z każdą sekundą coraz bardziej nasilone. Mimo tego mężczyzna nie zwalnia, mocno trzymając się maszyny. Za zakrętu błyskawicznie wyskakuje czerwony samochód. Słychać pisk hamowania opon, motocyklista rzuca jakieś przekleństwo pod nosem, po czym przelatuje nad maską sportowego wozu. Brunet z impetem ląduje na twardej i mokrej jezdni, miażdżąc i łamiąc sobie przy tym kości. Gdzieś spod ciała mężczyzny wypływa strumyk krwi. Śmierć na miejscu.
Krzyk rozdziera panującą w powietrzu ciszę. Dopiero po chwili uświadamiam sobie, że to ja krzyczę. Mój jęk jest pełny żałości i bólu. Serce znów wyrywa się z klatki piersiowej. Łzy powoli żłobią ścieżkę na moim policzku. Samo wspomnienie Adama, tak niewinne i nieświadome, wywołuje ogromny żal i rozpacz. Przestań. Go tu nie ma i twój płacz nic tu nie zmieni. Z trudem wstaję, ocieram łzy i idę do łazienki. Za wszelką cenę staram się nie myśleć o zmarłym narzeczonym. Muszę być silna.
Wbijam nieobecny wzrok w lustro. Widzę tam zrozpaczoną, młodą dziewczynę. Czy właśnie do tego cały czas dążyłam? By być kolejną ofiarą losu? Z pewnością nie. To wszystko przez niego. To Adam doprowadził cię do takiego stanu. Odkręcam kran z lodowatą wodą. Czuję, jak lodowate strumienie bezlitośnie okładają moją twarz. Ból powoli rozprzestrzenia się po moim ciele. Nie myślę już o niczym. Koncentruje się na dziwnym uczuciu pustki, które powoli rodzi się w moim umyśle. Nie zatrzymuję go, pozwalam, by się rozprzestrzeniało. Ten ból pozwala mi choć na chwilę odetchnąć, zapomnieć, złapać oddech. Tak bardzo potrzebuję odpoczynku od tego wszystkiego. Chcę spalić za sobą wszystkie mosty, ot tak po prostu odejść od tego wszystkiego, ale nie umiem. Lekko przymrużam oczy i zakręcam kran. W tym samym czasie rozbrzmiewa delikatny dźwięk przychodzącego połączenia. Spokojnym krokiem idę do sypialni i odbieram telefon.
-Hej, tu Michi. Dzwonię, by cię przeprosić. Wiesz, głupio się dzisiaj zachowałem... - słyszę cudowny baryton blondyna. Momentalnie przypomina mi się ta żałosna scenka w jego mieszkaniu. Chcę się rozłączyć, rzucić telefonem i nigdy więcej nie rozmawiać ze skoczkiem, ale nie potrafię. Coś mówi mi, że nie mogę tego zrobić.
-Dlaczego przepraszasz? Przecież to niczego nie zmieni. - mówię w końcu, opanowując drżenie rąk. Zaciskam powieki, by nie wydobyła się z nich ani jedna łza. Muszę być silna.
-Lilly, ja nie wiedziałem, że... - moje mięśnie delikatnie się spinają, wymyślam już kolejną zjadliwą odpowiedź - Nie możesz po prostu zapomnieć?
-Mogę przemilczeć, przeżyć, przeczekać - zaciągam się powietrzem - Mogę wybaczyć. Ale nigdy nie zapomnę. - z impetem wciskam czerwoną słuchawkę. Mam go dość. Mam dość wszystkiego.
Mija kilkanaście sekund, a po moim domu rozchodzi się melodyjne pukanie do drzwi. Mocno podirytowana podchodzę do drzwi. Kto o tej porze może czegoś ode mnie chcieć? Przekręcam zamek i otwieram drzwi.
Moim oczom ukazuje się Michael. Jego twarz jest zatroskana, oczy wyraźnie przygnębione, a na czole pojawia się ledwie widzialna zmarszczka. Wpatruje się we mnie, lekko się przy tym się uśmiechając. Cisza między nami wydaje mi się niemym krzykiem o rozmowę.
-Po co tu przyszedłeś? - pytam w końcu ochrypłym głosem.
-Przeprosić. - uśmiecha się nonszalancko i zza pleców wyciąga butelkę czerwonego wina.
Wbijam w niego nieobecny wzrok. Moja podświadomość mówi mi, abym się zgodziła. Jednak wiem, że nie mogę. Przecież nie skrzywdzę mojego Maleństwa! Nie mogę... Gotuje się we mnie złość. Zaciskam pięści i pogardliwym tonem głosu pytam.
-Każdą tak czarujesz?
Tym pytaniem zamykam mu usta. Czemu nie masz odwagi, by zaprzeczyć?
-Jesteś zwykłym tchórzem. - odpowiadam samej sobie, po czym z impetem zatrzaskuję drzwi.
Czuję się, jakbym była w filmie. Teraz to ja jestem Julią, a on moim Romeem. Tylko czemu mój Romeo nie walczy? Czemu odpuszcza?
-Jest zwykłym tchórzem. - powtarzam, uśmiechając się gorzko. Nie zasługuję na Romea. Nie mogę mieć księcia z bajki, Augustusa, Jace'a czy innego wymarzonego chłopaka. Jestem potworem. Potwory umierają samotnie.
~.~
Nareszcie <3
Rozdział taki sobie, po wielu poprawkach, ale chyba w najlepszej jego wersji xd
Przepraszam, że tak długo czekałyście :<
Oglądałyście skoki?
Gratulacje dla Severina Freunda!